Tkanki miękkie By Zyta Rudzka

Jedna z najgorszych książek, martwy piękny język, nie dużo sensu w tym grafomaństwie Polish Pisałam recenzje tej książki na zajęcia, więc postanowiłam ją wstawić.
Tkanki miękkie to najnowsza książka Zyty Rudzkiej, autorki pozycji nominowanej do Nagrody Literackiej Nike pt.: Krótka wymiana ognia. Wcześniejsza książka opowiadała o relacjach kobiet, matek i córek. Tą powieść można traktować jak rewers, ponieważ opowiada ona o relacji ojca z synem.
Głównego bohatera Ludwika poznajemy w dość kiepskiej sytuacji życiowej, gdyż książka zaczyna się słowami: „To chyba z tydzień, jak moja żona chciała się zabić, umieranie jak umieranie – ogłady w tym żadnej.” Jest lekarzem pediatrą w średnim wieku, zgorzkniałym samotnikiem, który nie ma łatwego życia. Większość czasu spędza w pracy słuchając wrzasków dzieci, dojeżdża tam tramwajem, w domu właściwie tylko nocuje, żona go zdradza, nie nawiązuje głębszych relacji z ludźmi, często jeździ w odwiedziny do starego ojca. Ojciec Michał Prokopiuk jest starym medykiem wiejskim. Poznajemy go, kiedy przyjeżdża do niego Ludwik. Jest to starzec chorujący na demencję, zgryźliwy, oschły, pogardliwy i chwilami porywczy, nie zważa on na słownictwo. Obaj mężczyźni są samotnikami stroniącymi od ludzi. Ojciec chwali się tym, że ludzie bali się do niego odezwać:
„Regina. Ja się wcześnie urodziłem, to znaczy dość dawno temu, i jak łatwo policzyć – już długo żyję. i nikt inny takich głupot do mnie nie wypisywał. do mnie się nawet bali odezwać. Nigdy listów nie dostawałem. Każdy mój czas lekarski szanował.”
A syn tym, że ma złą opinię, jako lekarz:
„W sieci figuruję jako „niepolecany pediatra”. Ale przecież ciągle są ludzie, co poważają tych, których wszyscy inni za nic mają.”
Mimo wieku i postępującego zaniku pamięci ojciec dalej szczyci się tym, że jest lekarzem, co często podkreśla:
„Nie jest źle. Czego ty się, dzieciaku, martwisz. Ludwik. Ja już tyle lat z tą dziwką sklerozą żyję. Ja może i jestem lekarzem roztargnionym, ale ja ciągle jestem lekarzem.”
Możemy tutaj zobaczyć, że lekarzem jest się już do końca życia, bo to nie tylko zawód, ale też pozycja społeczna. Lekarz nawet, kiedy jest już na emeryturze patrzy na ludzi jak na pacjentów, dostrzega krzywy kręgosłup, źle zrośniętą kość, zmiany chorobowe. W książce widzimy chwile, kiedy Ludwik patrzy na ojca jak na pacjenta, o czym mówi ten fragment:
A kiedy to się zaczęło?, próbowałem dociec, czy to zespół niedokrwienny. Pochyliłem się do niego.
Karlego oka u ciebie nie widzę, pocieszyłem. Niegroźne stany amnezji, co?
Syn czy lekarz orzeka?, zakpił. No, lekarz, pokiwał zadowolony. po nochalu widzę, że lekarz. Ale lekarz dziecinny do ojca się nie stosuje.
W lekturze tej świat jest przedstawiony patriarchalnie, największą uwagę skupia się na mężczyznach, o kobietach się tylko wspomina, wyjątkiem jest tutaj Regina, którą poznajemy poprzez majaki ojca. Była to Ukrainka, która przyjechała do niego z miłości, ale szybko umarła, czyniąc ojca zrozpaczonym wdowcem. Całej historii dowiadujemy się z ust ojca, który zdaje się mówić do swej zmarłej żony, woła ją jakby jeszcze żyła, czego świadkiem jest Ludwik. Widzimy tutaj relację syna z ojcem, jest ona dość specyficzna i przewrotna, nie widzimy w niej wylewności czy czułości, bohaterowie się często ze sobą nie zgadzają, a mimo to można dostrzec tam głęboko ukryty przejaw czułości:
„Ludwik. Czy ty też uważasz, jak te stare baby ze wsi, że Regina nie żyje? i że w kwietniu ją pochowałem?
Ja nie jestem starą babą, tato, odpowiedziałem.
Po policzku mnie pogładził. To mu oddałem.”
Syn towarzyszy ojcu w trudnych chwilach życia, przechodzi z nim żałobę po śmierci macochy, spędza z nim czas, wspiera go i towarzyszy mimo pogłębiającej się demencji.
Książka jest bardzo ekspresywna. Składa się głownie z krótkich przemyśleń i dialogów, przez co łatwo i szybko się czyta. Autorka „bawi się” językiem w tej powieści. Idealnie oddaje chaos wypowiedzi przy majakach ojca, co sprawia, że obraz nabiera realności. Widzimy człowieka, który nie chce zaakceptować, albo po prostu nie pamięta śmierci swojej żony, widzimy zmianę w jego zachowaniu, raz mówi spokojnie może nawet z czułością, a raz ze złością, jego wypowiedzi bywają sprzeczne ze sobą, co jeszcze lepiej oddaje chorobę i gwałtowność charakteru. Opowieść o Reginie to jedna z lepszych scen w książce, czytając ją możemy się poczuć jakbyśmy oglądali fragment z retrospekcją w jakimś filmie. Rudzka bywa bardzo teatralna, kończy się jedna scena, zaczyna druga i nagle jesteśmy w innym miejscu, w innym czasie. Wszystkie dialogi są żywe, ekspresywne, czuć w nich ładunek emocjonalny. Utwór ten zawiera także elementy satyryczne. Trzeba dodać, że Rudzka pisze w nieoczywisty sposób, dogłębnie i oryginalnie prezentuje relacje, o których prawie wszystko opowiedziała literatura. Autorka poza dobrym wykreowaniem scen w tej książce, napisała zdania, które potrafią skłonić do refleksji lub które zwalają z nóg.
Trzeba podkreślić, że jest to smutna historia, zgorzkniałych, zimnych, wyzutych z życia mężczyzn, dwóch samotników, którzy stronili od ludzi, do których ludzie się bali odezwać. Taki obraz budzi litość i współczucie, mimo że czasem jest przewrotnie zabawna. Starzec, który po śmierci ukochanej żony załamał się tak, że chętnie popełniłby samobójstwo. Nikt nie chce z nim rozmawiać i nie ma nikogo poza synem. I wspomniany syn, który jest wrakiem człowieka bez motywacji do działania i otwarcie przyznaje się do porażki „Świat mnie przegonił i z tej porażki jestem najbardziej dumny” . Jego związek z żoną jest chłodny i formalny, pozwala kobiecie na zdradę, dom jest dla niego jak hotel, a jedyna bliska mu osoba to ojciec. Można powiedzieć, że to najbardziej łączy owych bohaterów to wspólna samotność.
Nie jest to jednak książka, która spodoba się wszystkim. Dla niektórych czytanie jej może być męczące, mogą stwierdzić, że jest za dużo satyry i teatralizacji. Warto jednak podjąć to wyzwanie i zmierzyć się z grą słowną bohaterki. Stanąć naprzeciw zdań, które poruszają, a czasem powalają i dać się im oczarować. Przejść przez tę osobliwą historię, trudne relacje i doświadczenia bohaterów i wyciągnąć z nich coś dla siebie. Polish Na samym początku nie spodobało mi się. Styl mnie wkurzył i odrzucił. Ale jak się już do niego przyzwyczailam, co więcej, naprawdę go doceniłam i zrozumiałam jego celowość, to już naprawdę zostałam kupiona przez tę książkę. A jest ona serią z karabinu, strzelająca prosto w... tkanki miękkie.
Jest to historia ojca i syna - Michała i Ludwika. Oboje są lekarzami, ojciec wiejskim doktorem ogólnym, syn miejskim pediatrą z kompleksem Heroda. Oboje zupełnie różni od siebie, ale związani wielką więzią i miłością, a także jeszcze jednym - zupełnym brakiem szczęścia do kobiet. Związani nie tylko pechem do znalezienia odpowiedniej dla siebie partnerki, ale wręcz do tkwienia w miłości nieszczęśliwej, raniącej, z której nie mogą się wydostać.
To historia, jak głoszą recenzje, upadku Don Juana, ale ja w powieści Rudzkiej widzę nie tyle upadek męskości, co człowieka po prostu. Bardzo smutnego, pogodzonego z przegranym życiem mężczyzny, który często przegląda się w lustrze i kupuje włoskie ubrania, leczy wrzeszczące dzieci i śpi w łóżku z kobietą, która jawnie go zdradza. Oraz jego ojca, który chodź pochodził z miasta, wybrał życie na wsi, w którym ugrzązł i nigdy się nie wydostał; świata, którego nie opuścił, bo zawsze był gotowy biec do pacjentów. A na końcu oszaleć (lub nie?) dla kobiety ze Wschodu.
To też historia o lekarzach, o byciu lekarzem - profesji, która kształtuje obraz człowieka już do końca życia. Raz lekarz, zawsze lekarz. Podobały mi się te znajome, dla mnie sentymentalnie brzmiące wstawki o zmęczeniu lekarza, które powinno być osobną jednostką chorobową albo wiele innych nawiązań do branży, na które można się lekko uśmiechnąć, choć ze smutkiem.
Końcówka, która moim zdaniem rozprawia się totalnie z opowieścią narratora, czyli Ludwika, robi wrazenie. Wyjaśnia dlaczego życie bohatera jest, jakie jest, a nawet dojmująco przewrotnie, dlaczego został pediatrą. Bardzo mocna. W ogóle cała książka jest mocna, napisana tak, jakby cały czas trzeba było chować się przed serią z karabinu.
I właśnie styl pisania tej książki zasługuje na największą uwagę. Zdania są krótkie i ostre, stanowcze. A jednocześnie są tak przeładowane mocą metafor, antytez, giętkich i świetnie skonstruowanych środków stylistycznych, które jak petardy odpalają się w mózgu w każdym zdaniu. Nie ma wytchnienia od tych strzałów, celnych jeden po drugim. Na początku poczułam się przez to przytłoczona, bo dawno nie musiałam mierzyć się z tego typu narracją, ale szybko wpadłam w ten rytm, a raczej pod ten grad słów. Bywały momenty, że się zaśmiałam, tak mnie rozbawiła ta misterna gra słów w niektórych zdaniach, ich złożoność, a jednocześnie ostra krótkość. Śmiałam się, by po chwili, dokładnie tak, jak to Wojtek Szot opisał w swojej recenzji Tkanek miękkich, zawstydzić, że w sumie to nie było wcale śmieszne, tylko smutne. No nie wiaodmo czy śmiać się, czy płakać.
Nie wiem co ja mam, że w pociągu zabieram się za takie książki, które w ogóle nie tchną lekkością, i postanawiam pożreć je na jeden przejazd. Jechało już że mną Zbieranie kości, Od jednego Lucypera, a teraz jeszcze Tkanki miękkie. Nie wiem co będzie następne na pociągowe godziny, ale proszę o więcej takich Rudzkich. Tylko najpierw sobie kapkę odpocznę. Polish DNF 27%
Straszna, do niczego nieprowadząca grafomania. Polish Po 80 stronach porzuciłem tę książkę. Nie dałem rady, zamęczyła mnie. Najwidoczniej próba stworzenia zbioru samych bardzo-sprytnych-zdań przybliża do grafomanii. Pierwiastek tego rodzaju pisania jest też np. w Pustostanach Doroty Kotas, ale w Tkankach miękkich w ogóle nie ma hamulca i doprowadziło to do katastrofy. Potencjalnie ciekawa historia zabita przekombinowanym, okropnie nadskakującym i napiętym językiem. Szkoda na to czasu.

Polish

Free read Tkanki miękkie

Strasznie irytująca książka. Ostatecznie straciła mnie gdzieś na wysokości zdania Po wylewie nie była już wylewna. A takich suchych zdań - obok zdań naprawdę mocnych powiedzmy sobie szczerze - jest tu za dużo. Uwielbiam Krótką wymianę ognia, więc tym bardziej mnie te Tkanki zdrzaźniły. Nie rozumiem zachwytów i miejscach wśród najlepszych polskich książek tego roku. No, ale taka widocznie specyfika tego 2020. Polish Chyba nie do końca zrozumiałam tą książkę... Polish “Zostałem pediatrą, tak kazał, a sam był takim poczciwiną, że nawet na kompleks Edypa się nie załapałem”.

To książka o facetach. Takich zawodowych, bo w końcu bycie lekarzem to nie tylko profesja, ale postawa i pozycja i aparycja na całe życie. Lekarzem się nie przestaje być, świat widzi się przez pryzmat krzywych zębów, źle zrośniętych złamań, wybroczyn i zmian rakowych. Świat staje się bardziej fizyczny, namacalny, nie tyle dosłowny, co podtkankowy.

Rudzka w fascynujący sposób analizuje relacje syna i ojca, przyglądając się temu, co patriarchalnie dziedziczne, a co zmienne. To opowieść o mężczyznach, którzy łakną miłości, choć nie za bardzo potrafią ją sobie wyobrazić. A jak już kochają, to obsesyjnie, bezładnie i nieładnie, po omacku. I o tym, że może najważniejszą miłością naszego życia są nasi rodzice?

“Michał Prokopiuk jadał skromnie, wódkę chlał okazjonalnie - tyle, co mu nalali pacjenci”. Ojciec, wiejski medyk, wyglądający jak “Nikifor zielarstwa” jest postacią nie budzącą łatwej sympatii. Chamik, pogardliwy, nieumiejący odwzajemnić miłości, pokiereszowany przez życie, traktujący kobiety podle, choć z pewną dawką wzajemności. Zakochany (chyba) w Reginie, kobiecie zza wschodniej granicy, co to przyjechała do niego z miłości, dumę swoją miała i umarła szybko, zostawiając ojca we wdowieństwie i smutku wylewającym się przez wiele stron tej powieści. Będzie odchodził, powoli wycofywał się z życia, łapiąc jego skrawki jakimiś naiwnymi eskapadami, z których żadna nie przyniesie mu ulgi. Nienawidzi wszystkich i wszystkiego, siebie samego nie wyłączając. O takim ojcu opowiada nam Ludwik, lekarz już miejski, ale obarczony jakby tymi samymi problemami wynikającymi z faktu naoglądania się ludzi. Sam sobie niechętny, wobec ojca złośliwy i czuły, zwłaszcza że ten już tylko “sam sobie do gardła może skoczyć”.

Rudzka przygląda się w “Tkankach miękkich” facetom, którzy byli bogami i do Boga - choćby go nie było - jest im coraz bliżej. Odbóstwionym, upadłym Don Juanom, Konradom Wallenrodom, którym ktoś nagle przerwał misję i odstawił do domu spokojnej starości. Robi to jak zawsze po swojemu. Tym razem do perfekcji opanowała skrótowości i posługuje się głównie absurdalnymi zdaniami opartymi na paradoksach i antytezach, których obsesyjne wręcz nagromadzenie bywa męczące, zamęczające, ale jest w tym cel i metoda. Praca z językiem, którą robi Rudzka budzi podziw, bo zdradza nie tylko niezwykłą erudycję, ale plastyczne widzenie języka, w którym równie ważne są brzmienie słów jak ich konotacje. Rudzka sprawdza, co się wydarzy gdy zderzymy ze sobą nadmiar, przesyt języka z jednoczesnym uproszczeniem wszystkiego wokół, tak żeby to język był kolejnym bohaterem powieści.

Czy ten eksperyment się udał? Trudno powiedzieć, co miałoby być wyznacznikiem powodzenia - z pewnością będzie to reakcja czytelników i czytelniczek, a ta może być nieoczywista, bo Rudzka przesadza, idzie chwilami za daleko w satyrę, teatralizację, a język przestaje momentami być żywy, jakby był opowieścią o samym sobie. To możliwe odczytania, bo mam nadzieję, że jednak nie zmęczycie się tym, co upichciła dla nas pisarka, a przykleicie się jak do szyby w sklepie z zabawkami podpatrując życie dwóch mężczyzn i kobiet, które próbowały im przeszkodzić w miłości własnej, ale niewiele mogły zrobić.

Mężczyzna u Rudzkiej budzi litość, chce się mu wybaczyć, ale również zamknąc w jakimś akwarium, dokarmiać, głaskać po głowie, ale nigdy nie wypuszczać na zewnątrz. Niech się może też nie rozmnaża, bo nic dobrego z tego nie wynika. Upadek patriarchatu ma w Rudzkiej kibickę z żylety. Brzytwa słów, popis erudycji, a do tego naprawdę cholernie smutna historia, podczas której lektury co prawda człowiek czasem się zaśmieje, ale później sam siebie ochrzania, że płakać trzeba było, a nie śmiać się.

“A ty, synku, do jakiego świętego byś się modlił, gdybyś chciał się zabić?”

Rudzka - używając języka tej powieści - napier*** zdaniami. Można się o nie potknąć i nie przeżyć, ale można zagrać w grę i dotrzeć do finału, mając wrażenie, że przeczytało się coś osobnego, bardzo rudzkiego. Więcej tu - w porównaniu do ostatniej powieści - sceny, więcej teatru, więcej przygniatania słowami, ale to wszystko ma swój cel - opowiedzieć inaczej historię, którą wydaje nam się, że wszyscy znamy. Dużo się o sobie można dowiedzieć z “Tkanek miękkich”. Polish Dnf 39%, niezwykle męcząca i do mnie nie trafiająca proza Polish Całkiem możliwe, że w tym szaleństwie jest metoda. (Bo to, co zaszło w Krótkiej wymianie ognia Rudzkiej tutaj jeszcze eskaluje). Że autorce zależało na tym, żebyśmy na koniec już rzygali tymi spiętrzonymi zdaniami jak z mokrego snu copywritera, żeby ta zabawa słowem doprowadziła nas do szału, żeby te słowa nas przygniotły. Ale mnie to przerosło. Nic dla siebie z tego (poza zmęczeniem) nie wyniosłam. Już nie chcę więcej Rudzkiej. Polish

Nowa powieść autorki głośnej i znakomicie przyjętej przez krytykę Krótkiej wymiany ognia.

Leczenie jak kochanie, to nie są sterylne czynności.

Upadek Don Juana i bezkompromisowa rozprawa z mitem uwodziciela. Tkanki miękkie to nieoczywista opowieść o zwierzęcym przywiązaniu między ojcem a synem. A także o tym momencie życia, gdy ze wszystkich ważnych uczuć pozostaje obowiązek miłości wobec rodzica. Tkanki miękkie

Tkanki